Martwi lekarze jednak kłamią (1)

Na stronie Pani Beaty Góreckiej, bądź co bądź, określającej siebie jako dietetyka, praktyka, z misją niesienia pomocy ludziom z problemem nadwagi, znalazłem list-przesłanie Dr Joela Wolles’a pt. „Martwi lekarze nie kłamią”. Dobra rzecz, pomyślałem, prawdomówność to przecież szlachetna cnota. W gruncie rzeczy by oddać sprawiedliwość, podobnie brzmiące artykuły znalazłem też na kilkunastu innych stronach związanych ze zdrowiem, dietą i witaminami, ha! To się nazywa mieć siłę przebicia!

W tych pięknych okolicznościach przyrody postanowiłem więc, że utnę sobie mały romans z medycyną. Zaparzyłem sobie kubek herbaty, usiadłem wygodnie i skupiłem się na lekturze. Jest jeszcze wstęp, jak mniemam autorstwa Pani Beaty, coś o puencie rzeczywistości, coś o doświadczeniach i badaniach,  słowem – rewelka, tym bardziej ze ujrzeć światło dzienne miała prawda którą Dr Joel Wolles „choć sam jest lekarzem, zdecydował się ujawnić”. Kryminalne zagadki medycyny, będzie się działo!

Jednak przed właściwą lekturą, jakby dla uspokojenia nagłego przypływu ciekawości, przerywam wstęp, chcąc się dowiedzieć czegoś o moim doktorze Wolles’ie. Lubie wiedzieć z kim mam do czynienia. Nie żebym miał kilogramów ponad stan, czy znajomi mówili do mnie w liczbie mnogiej, ot zwykła ludzka ciekawość. Googluje więc, szukam, ani śladu metryki Dr. Joela Wollesa, nie ma własnej strony, wpisu w Wikipedii, facet nie istnieje – przeszło mi przez myśl, aż wreszcie wyszukiwarka wskazuje na właściwą osobę, jest!  No nic, pewnie przekręcili nazwisko i zamiast Wallach, gdzieś jakiś zabiegany redaktor przekręcił nazwisko, i zostało na Wolles. To się zdarza, tym bardziej że tytuł artykułu źródłowego jak najbardziej ten sam. Do dzieła.  Klik, klik , strona domowa, zakładka edukacja, i mamy : Wallach uzyskał tytuł Bachelor of Science (taki polski licencjat) w …. rolnictwie na University of Missouri w 1962 roku, na kierunku ….hodowla zwierząt. W 1964 roku otrzymał doktorat z medycyny weterynaryjnej (DVM), również na University of Missouri. Następnie zaliczył trzy lata (1965/68) stypendium podoktorskiego w Centrum Biologii Systemów Naturalnych na Washington University w St Louis  W 1982 roku uzyskał doktorat z medycyny naturalnej w National College of Medicine. Fakt, że ta ostatnia to prywatna uczelnia z 500 studentami, kształcąca studentów medycyny orientalnej, chwilowo uszedł mojej uwadze. Autor-widmo się znalazł, można więc było wreszcie spokojnie przejść do samego artykułu. Po krótkim, wzruszającym wstępie, który w istocie jest chyba pochwałą, starej poczciwej kultury agrarnej Ameryki rodem z reklam Marlboro, Wallach pisze:

„Rolnicy nie mają żadnych ubezpieczeń dla zwierząt na wypadek śmierci czy chorób i nie stać ich na kosztowne leczenie i operacje. Stosują więc niezwykle tani, prosty i skuteczny zabieg. Podają zwierzętom odpowiednie suplementy.   Dowiedziałem się, że podając witaminy i minerały zapobiegamy ewentualnym chorobom zwierząt hodowlanych”

Prosto, tanio i skutecznie – o czym więcej można marzyć? Czy to nie brzmi jak wstęp do reklamy ? I czy na prawdę podając witaminy i minerały można zapobiegać chorobom zwierząt hodowlanych ? Co z ludźmi ? Dr. Wallach jakby czytał w moich myślach, bowiem nieco dalej wyznaje, że chce opowiedzieć w jaki sposób stosował tajniki optymalnego odżywiania by jego pacjenci mogli ustrzec się przed chorobami i żyć znacznie dłużej ! Nie mogę się doczekać, ale oddajmy głos panu dr:

„W 1973 r. National Geographic poświęcił cały numer pisma długowiecznym. Jest ich około 35, w tym dwanaścioro z Azerbejdżanu. Mieszka tam m.in. 136-letnia kobieta. Na zdjęciu siedzi z wielkim kubańskim cygarem i szklanką wódki, wokół niej tańczą dzieci, które mają 110-120 lat. Nie żyje w przytułku dla starców, nikt nie musi płacić za opiekę nad nią, jest pełna energii i radości. Inne zdjęcie pokazywało Ormianina zbierającego tytoń na polu. Miał on wówczas 167 lat i był najstarszym człowiekiem na świecie. Natomiast w południowym Peru, nad jeziorem Titicaca, żyje plemię indiańskie o takiej samej nazwie. Średnia długość życia członków plemienia wynosi 120-140 lat”.

Rewelacja. Wyobrażacie sobie ? 136 lat i 167 lat. Czad! Prawdziwe cyborgi z genetyczną odpowiedzią na pytanie które trapi ludzkość od tysiącleci, jak żyć prawie-wiecznie, lub w najgorszym przypadku żyć długo i szczęśliwie! To musi być fascynujące doświadczenie obcować z ludźmi, którzy pamiętają świat przed I wojną światową, (choć osobiście uważam że była tą drugą) a jak mam do dyspozycji jeszcze wspomnienia nagłówków londyńskich bulwarówek z wrzeszczącym „Vincent van Gogh chciał popełnić samobójstwo!” to aż włos się człowiekowi jeży z podniecenia. Poznałbym takich!  Tyle tylko, że krótki rekonesans w udokumentowanych przypadkach długowieczności, budzi wątpliwości co do wiedzy pana doktora na ten temat – tu granica spoczęła na 122 latach, w osobie Jeanne Calment i za cholerę ruszyć do przodu się nie chce. Wśród obecnie żyjących jest to wiek „tylko” 114 lat, co owszem, i tak jest fantastycznym wynikiem.

Przy okazji : w 1973 r. „National Geographic” rzeczywiście poświęcił swój numer długowieczności. Shirali Muslimov , taki azerski baca, został tam przedstawiony jako dziarski 167-latek w pełni korzystający z życia, nadal w świetnej formie. Facet zaistniał nawet w Księdze Rekordów Guinnessa. Nie na długo, bo szybko odkryto, że swojego wieku nie może wiarygodnie udokumentować, a zaangażowanie w jego promocję firmy Danone, dzięki jogurtom której miał rzekomo utrzymywać tak dobrą formę (jeździł jeszcze ponoć konno!), wydawało się dziwnie podejrzane. Krótko po burzy medialnej National Geographic wycofał się z tego „odkrycia”. Wyczynu Muslimova próżno też szukać obecnie w Księdze Rekordów. Cała sprawa rozmyła się ostatecznie w niebycie. Proste? Proste!

Wallach w dalszej części swojego artykułu utrzymuje, dość autorytarnym tonem notabene, że w 1993 r światło dzienne ujrzał „raport grupy ludzi, w którym ogłoszono wyniki specjalnych badań prowadzonych przez trzy lata w szpitalach amerykańskich”. Wynika z niego jak pisze, że cyt;

„300 tysięcy ludzi rocznie było mordowanych w szpitalach amerykańskich z powodu źle wykonywanej pracy lekarzy.  Raport nie twierdzi, że zgony były przypadkowe, że ktoś się gdzieś przewrócił, udusił itp. Nie twierdzi, że byty one wynikiem zaniedbania warunków bezpieczeństwa. Podaje jednoznacznie: było mordowanych.”

Zgroza, w życiu do szpitala nie pójdę! A przynajmniej nie w USA! W rzeczywistości wcale nie chodzi o jakiś raport, a już na pewno nie o wynik badań któregokolwiek z szanowanych instytutów, o corocznych raportach Departamentu Zdrowia USA nie wspominając. Jak udało mi się ustalić, chodzi o wypowiedź dość barwnego prawnika Ralpha Nadera, polityka amerykańskiej Green Party, który bardziej wsławił się walką z pewnym modelem Chevroleta, (udaną z resztą) niż osiągnięciami na polu medycyny. Nie przeszkadzało mu to jednak w głoszeniu równie kontrowersyjnych tez.  Ten fakt zdaje się zupełnie nie przeszkadza cytującym go oszołomom. Informacja bez sprawdzenia źródeł jest powielana, i jak mem wędruje po internecie,  zagnieżdżając się w świadomości czytelników i siejąc wątpliwości. Głupie wątpliwości.

Powoływanie się na nieistniejące źródła lub źródła o wątpliwej wiarygodności to z resztą typowa technika (dezinformacji), do bólu o podłożu marketingowym, polegająca na dezawuowaniu medycyny opartej na dowodach przez zwolenników medycyny alternatywnej lub tzw. medycyny komplementarnej, co z resztą z komplementarnością nie ma nic wspólnego! Dr. Ben Goldacre, na ten przykład  opisując  metody brytyjskich homeopatów w walce z malarią, wskazuje, że o ile przepisują oni preparaty homeopatyczne przeciw malarii, to nie wspominają oni nawet swoim pacjentom o najprostszej profilaktyce (sic!) Czy tak wygląda ujęcie komplementarne, całościowe, holistyczne? Jeśli tak, to ja wysiadam. Czy wspomniałem już, że nie są to tanie „szczepionki”, a o ich skuteczności nie można mówić poważnie? Przeintelektualizowana medycyna panów w białych kitlach Ci nie pomoże, za to my sprzedamy Ci nasze tabletki z witaminami! Czerwona lampka z napisem „Bullshit detector” właśnie zaczyna wydawać z siebie cichy rechot, tym bardziej że dalej jest jeszcze śmieszniej, bo Dr Joel Wallach zaczyna już uderzać w przewidywalne tory. Jak po sznurku, gładko i metodą luźnych skojarzeń przechodzi w tryb mentorski. Mam być teraz zahipnotyzowany najnowszymi osiągnięciami w medycynie, które wskazują na potężny wpływ witamin, jeśli chodzi o zapobieganie chorobom serca, nowotworom oraz szybkiemu starzeniu się. Dla mnie bomba, na pewno na AIDS też się coś znajdzie. Nasz wesoły weterynarz powołując się na artykuł z 1992 z Time’a podsumowuje teraz, jak zwykle rzetelnie, całość zagadnienia jaką jest suplementacja. Nie będę kopał leżącego więc oddam mu głos :

„Temu problemowi poświęcono sześć stron. Wśród licznych wypowiedzi tylko jedna była negatywna. Lekarz, którego autor tekstu zapytał, co sądzi o uzupełnieniu naszej diety witaminami i minerałami, odpowiedział:  Branie dodatkowo witamin i minerałów nie czyni nic dobrego dla organizmu. Wszystkie potrzebne składniki możemy pozyskać z normalnego pożywienia. Jeśli będziemy je przyjmować dodatkowo, będziemy mieli tylko droższy mocz. Ludzie z Missouri powiedzieliby po prostu: Nie ma potrzeby sikać dolarami. Czy ta wypowiedź jest prawdziwa? Muszę wam powiedzieć, że po tych moich 17,5 tysiącach sekcjach zwierząt i ludzi osobiście jestem gotów każdego dnia wysikiwać pół czy dolara dziennie, gdyż i tak jest to najtańsze ubezpieczenie jakie można sobie wyobrazić”

Dokładnie, nie ma potrzeby sikać dolarami, tłu złotówkami ! Według raportu firmy badawczej PMR z 2009 r. rynek suplementów w Polsce jest wyceniany w tej chwili na około 2 mld złotych . Tylko w 2009 r obroty tego sektora wzrosły o 300 mln złotych, a to niesamowita kasa. Do wzięcia niemal za darmo, na nic nie świadomych klyentach. A, właśnie! Skoro w prozaicznych kwestiach dr Wallach mógł pomijać pewne fakty, mówiąc delikatnie, czy może to robić także w kwestiach cięższych, bo dotyczących bezpośrednio naszego zdrowia i portfela? W istocie, należałoby sprawdzić czy jakieś wiarygodne badania kliniczne odzwierciedlają tę euforię medialną nie rzadko finansowaną przez globalne koncerny farmaceutyczne, a którą tak podziela Joel Wolles pardon Wallach?

Zacznijmy od tego że wykonuje się badania z wykorzystaniem witamin i minerałów, co przeczy tezie, jakoby te substancje objęte są swoistym embargiem na dostęp do państwowych grantów na testy i eksperymenty. Ludzie związani z rynkiem suplementów diety często to podkreślają. Jak okaże się za chwilę, zupełnie bezpodstawnie. Argumentują również, że ponieważ witamin nie można opatentować, koncerny nie mają interesu w tym by prowadzić w tym kierunku wielkonakładowe badania. A to już po części prawda. Słowem, jedyna alternatywa to drobny, niemal chałupniczy i niszowy rynek suplementów diety, rynek wyceniany w skali globalnej na jakieś, bagatela 50 mld dolarów. To są suche fakty które mogą unaocznić o jaki pieniądz się tu rozchodzi. W ostatnich latach TV i Radio, nie tylko w kraju nad Wisłą, zapełniły się reklamami suplementów, królują magnez, żeń-szeń, wapń i multiwitaminy. Oprócz „mainstrimowych” produktów, istnieje ogromny internetowy rynek odżywek, produktów dietetycznych czy preparatów witaminowych. Skąd ten boom? Kasa misiu, kasa. Wróćmy więc na ziemię, czyli do twardej rzeczywistości badań klinicznych. Czy to wszystko ma jakiekolwiek podstawy?

Wallach pisze :

„w grupie, która zażywała witaminy E, witaminy C i beta-karoten aż 13% ludzi uciekło ze szponów raka.”

Mam właśnie przed sobą dużo świeższe wyniki badań, czego nie można powiedzieć najwyraźniej o źródłach Wallacha. I tak : dysponujemybadaniami opublikowanymi w prestiżowym „The New England Journal of Medicine”. Pod lupę wzięto beta-karoten i witaminę E. Badanie przeprowadzono w Finlandii, na grupie blisko 30 tysięcy ochotników (to naprawdę duża próba!) w grupie ryzyka wystąpienia raka płuc. Po losowym podziale na grupy, ludzie ci otrzymywali beta-karoten i witaminę E, beta-karoten lub witaminę E , lub nie otrzymywali niczego. Jak mniemam dr. Wallach właśnie w tym miejscu przyjął jakiś szybko i mocno działający halucynogen, bowiem zdaje się interpretować wyniki kompletnie w oderwaniu od rzeczywistości. Wyniki były następujące : w grupie osób przyjmujących beta-karoten, nie tylko zanotowano więcej przypadków raka płuc niż w grupie placebo, ale podobne efekty uzyskano u osób przyjmujących witaminę E, więcej osób w tej grupie umierało z powodu raka płuc i chorób serca. Drugi eksperyment, nazwany CARET (ang. carrot – marchewka – przyp. mój) przyniósł właściwie jeszcze gorsze wyniki. W tym przeprowadzonym w 1996 r badaniu zbadano dwie grupy osób wysokiego ryzyka raka płuc: palaczy i pracowników mających do czynienia z azbestem w miejscu pracy. Połowie osób podawano beta-karoten i witaminę A, a druga połowa otrzymywała placebo. Badania przerwano wcześniej. Dlaczego? Po prostu, ryzyko raka płuc wzrastało w grupie która przyjmowała beta-karoten i witaminę A w taki sposób, że badania uznano za nieetyczne! Kompletna porażka. Nie przedłużając zbytnio, podsumujmy : analiza statystyczna wszystkich dostępnych na ten temat prac wykonana przez Cochrane Collaboration stwierdza jasno, że suplementy diety oparte na beta-karotenie i tych witaminach są albo nieefektywne albo wręcz aktywnie szkodliwe! Nie znaleziono żadnych korzyści z ich stosowania, a co gorsza, ryzyko raka i chorób serca faktycznie wzrastało. Wisienką na torcie jest ulubiona witamina pseudodietetyków, czyli poczciwa witamina C. Nikt nie ma wątpliwości, ta witamina jest ważna dla naszego organizmu, ale Wallach, i jemu podobni, idą tu znacznie dalej, naturalnie, powołując się „stosowne” badania:

„Pewien dwukrotny laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny (prof. Linus Pauling – 1901-1994 przyp.mój), twierdzi, że jeśli chcemy zapobiegać powstawaniu raka oraz go leczyć, musimy przyjmować 10 tys. mg witaminy C dziennie”.

Po pierwsze, twierdził. Gdziekolwiek zajrzycie, czy to na blog o zdrowiu, czy to na sklep z suplementami, czy to na strony domorosłych dietetyków i specjalistów medycyny niekonwencjonalnej, zauważycie że bardzo często istnieją tam artykuły w których ktoś posługuje się danymi z pracy Paulinga. Takie tezy były zresztą podnoszone również w dokumentalnym filmie pt. „Food Matters” , którego możecie poszukać na YouTube. O co tu chodzi? Pauling istotnie opublikował badania nad witaminą C, ale ich wyniki były dalekie od ideału, a już z pewnością dalekie od naukowej rzetelności. Nie czepiam się, nie chce być uszczypliwy czy nie grzeczny, ale naprawdę mało ważny jest tu fakt że Pauling nie był lekarzem, tylko fizykiem i chemikiem. Paul Knipschild, w 1993 r., opublikował analizę źródeł dostępnych Paulingowi, chciał bowiem poddać cytowane przez noblistę źródła takiej samej analizie, której poddawane są dzisiejsze prace. Trzeba pamiętać, że w czasie kiedy Pauling tworzył zręby swojej teorii, a było to lekko 30 lat temu, nie mieliśmy ani stanu wiedzy jaki mamy obecnie, ani metodyki badawczej. Knipschild szybko odkrył że Pauling dokonał selekcji cytatów tak, by pasowały do jego tezy, te które zaś jej nie wspierały, odrzucał, zarzucając im błędy metodologiczne. Jest to klasyczny przykład „wybierania rodzynek z ciasta” czyli manipulacji wynikami. Sądzę że na uwagę zasługuje też to, że Linus Pauling, jakkolwiek zasłużony dla nauki, zmarł w wieku 93 lat na raka prostaty. Więcej na temat Paulinga i witaminie C możecie poczytaćtu. Nie jest różowo.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że rynek suplementów i specjaliści medycyny alternatywnej zdają się kompletnie nie przejmować, nie tylko drenowaniem kieszeni swoich klientów, ale i graniem ich zdrowiem bez mrugnięcia okiem, wbrew dostępnej powszechnie w dobie internetu wiedzy medycznej. Zaryzykowałbym nawet przypuszczenie, że wytwórcy suplementów zinfiltrowali środowisko medycyny alternatywnej, w taki sposób, że ci ostatni stali się naturalną przybudówką marketingową i tubą gigantycznego przemysłu przez którą można wyrzucać to tu to tam, podobne rewelacje jakimi raczy nas dr Wallach :

Jeśli twoje życie jest dla ciebie ważne, zadbaj o swój organizm dostarczając mu potrzebnych składników produkowanych przez najlepsze, sprawdzone firmy. Jest ich bardzo dużo, ale niewiele produkuje naturalne, niesyntetyczne suplementy.

Na jakich podstawach ci szarlatani opierają swoje poglądy, widać chyba aż nadto wyraźnie.  To nie przejdzie.