Indianie Hopi w Szczecinie, czyli rzecz o świecowaniu uszu.

świecowanie uszu


Jeśli wydaje Ci się że kpiny ze „Szczecińskich Targów Ezoterycznych” to sprawa łatwa i przyjemna, możesz się nieco zdziwić. Te odbywające się w listopadzie, corocznie spotkania specjalistów medycyny alternatywnej, wspierane są gorliwie przez szczeciński magistrat.Mało tego, praktyki tam prezentowane, mogą wydawać Ci się skuteczne, bowiem ich dobroczynne działanie jest potwierdzane przez utrzymane w optymistycznym tonie  artykuły publikowane w znanych i poczytnych gazetach oraz na dziesiątkach blogów i serwisów. Trzeba im się przyjrzeć.

Jak twierdzi oficjalna strona miasta Szczecin, „Targi Ezoteria” to :

„Spotkania ze specjalistami od astrologii, wróżbiarstwa, chiromancji, aromaterapii, hipnozy, homeopatii i Feng Shui. Swoją bogatą ofertę prezentują również znawcy ziołolecznictwa, medycyny naturalnej, chińskiej i tybetańskiej”

O astrologii, wróżbiarstwie i czytaniu z dłoni pisać nie będę. Przynajmniej nie dziś, i nie na trzeźwo. Moja uwaga skupiła się na „świecowaniu uszu metodą Indian Hopi”. Kiedy byłem jeszcze niezbyt rozgarnięty (niektórzy twierdzą że ten stan wciąż trwa), los chciał bym zmarnował kilka złotych na wejście do tego przybytku. Było to dobre kilka lat temu. Moim oczom ukazał się wtedy obraz diametrialnie różny od tego jakiego oczekiwałem. Zamiast magicznych luster, szklanych kul i demonicznych kotów sędziwych wróżek, zastałem kilkadziesiąt boksów przy których krzątali się w pośpiechu żądni wiedzy banici z Krainy Rozsądku. Na szczęście w ostatnich dniach, szukając tematów na kolejne wpisy, zatrzymałem się pamięcią na tym doniosłym wydarzeniu sprzed kilku lat, no i przypomniałem sobie o świeczkach…

Na początku chciałem sprawdzić jak popularne są w moim mieście te zabiegi. Krótkie googlowanie dało imponujące rezultaty. W Szczecinie i okolicach jest kilkadziesiąt (!) gabinetów terapeutycznych (np: 1,2,3) gdzie można dokonać takiego zabiegu. Koszt nie jest
zbyt wygórowany – ceny wahają się w przedziale od 40 do 80 zł. Dobra rzecz, pomyślałem, mając na uwadze potencjalne korzyści jakie odnosi się po takiej wizycie. W zasadzie, wszystkie gabinety na swoich stronach prezentują te same informacje: świecowanie uszu metodą Indian Hopi poleca się w następujących przypadkach:

  • usuwanie nadmiaru wosku z uszu
  • zaburzenia ostrości słuchu
  • szumy uszne
  • dzwonienie w uszach
  • zapalenie zatok
  • samoistne bóle głowy
  • migreny szyjne
  • nadmierna pobudliwość nerwowa
  • nerwice narządowe, np. wegetatywne
  • rozładowanie stresu i wzmożonego napięcia mięśniowego
  • regulacja i usprawnianie krążenia energii życiowej
  • działanie relaksujące i odprężające

Sporo jak na niepozorne świeczki. Tylko ta „siła życiowa” wydawała mi się dziwnie znajoma (a propo, o akupunkturze pisałem tu ). Jak to działa? Z pomocą przychodzi niezawodna Gazeta Wyborcza, na której stronach pani Jolanta Kwapisz wszystko rzeczowo i merytorycznie tłumaczy :

„[…] Następnie smaruje je kremem, by świeca szczelniej przylegała. Zapala ją i czeka, aż zacznie się żarzyć. Potem drugi koniec umieszcza niezbyt głęboko w uchu. Pod wpływem ciepła w kanale ucha tworzy się podciśnienie, które „wysysa” woskowinę.”

Moment. O ile dobrze pamiętam budowę ludzkiego ucha, nie ma tam żadnego przepływu powietrza, skąd zatem Pani Jolanta wzięła „efekt komina”? Wszystko zamyka od spodu wszak ostatecznie błona bębenkowa ! Zaraz, zaraz, może coś pominąłem, może coś nie doczytałem, może spałem na biologii? Postanowiłem więc, że tym razem poświęcę kilkanaście złotych i na własnej kieszeni sprawdzę swoją hipotezę. Stać mnie. Udałem się więc do najbliższego sklepu z dewocjonaliami, wróć, do sklepu medycyny naturalnej, i już po godzinie triumfalnie wkraczałem do pokoju z obiektem badań (konkretnie z dwoma). Moje podniecenie minęło dokładnie kilkanaście minut później, jako że używszy jednej ze świeczek (wg zaleceń producenta) i umieściwszy stabilnie tuż nad podłogą, zauważyłem zupełny brak ruchu powietrza! Kurz na mojej podłodze został tam gdzie był, nie uniósł się wsysany „efektem komina”. Nieco zawiedziony, ale wciąż z pasją młodego odkrywcy, przystąpiłem to ostatecznego zweryfikowania hipotezy. Niestety, tu był mi potrzebny już żywy ludzki okaz oddający swe usługi dla dobra nauki. Z pomocą przyszedł mi a) telefon, b) odważny kolega.

Czekając na mojego królika doświadczalnego, czytałem uważnie dalej :

„Wewnątrz świecy pojawia się nalot i to na podstawie jego wyglądu terapeuta określa stan zdrowia pacjenta. Jasnożółty nalot świadczy o tym, że pacjent jest zdrowy, brązowy – że zabieg trzeba powtórzyć, ponieważ nie przyniósł jeszcze spodziewanych efektów terapeutycznych; zielony nalot oznacza poważniejsze kłopoty zdrowotne”

To stwierdzenie jest z pogranicza fanatasy i praw Murphy’ego, a te ostatnie brzmiałoby najpewniej tak: „Jeśli masz zasobny portfel, kolor Twojej woskowiny będzie zawsze brązowy”. Poszperałem chwilę po bazach danych i udało mi się znaleźć ciekawy eksperyment, gdzie zaprzęgnięto wysokiej jakości aparaturę tympanometryczną do sprawdzenia czy rzeczywiście świeczki do uszu zasysają powietrze, wciąż bowiem łudziłem się że, być może, gdzieś sknociłem swój domowy eksperyment. Ale nie, wnioski z tego badania były dokładnie takie same ! W tym momencie nasunęła mi się myśl, że testowanie każdego chorego wymysłu oszołomów od magicznych mikstur i rezonujących energią kosmiczną totemów wkrótce zapędzi mnie na skraj bankructwa…Myśl ta jednak szybko uleciała, bo zjawił się mój człowiek od „woskowej roboty”. Postępując zgodnie z zaleceniami producenta i skrajnie ostrożnie, już po kwadransie, miałem gotowy nowy obiekt badań.

Musiałem przekonać się teraz na własnym portfelu czy świeczki Indian Hopi naprawdę usuwają woskowinę z uszu, tak jak zachwalają to producenci i terapeuci. W tym celu, wziąłem matczyne nożyczki higieniczne i delikatnie rozciąłem obie świeczki. W pierwszej z nich (to ta znad podłogi) znalazłem ciemnopomarańczową substancję, o wyglądzie i konsystencji wosku. Rozciąłem drugą (tę z ucha kolegi) i ku mojemu zdziwieniu tam również znalazłem tę ciemnopomarańczową substancję. WTF? Przecież przynajmniej jedna z nich musi zawierać woskowinę z ucha! Wiem, że nic co ludzkie nie jest mi obce, ale na wszelki wypadek poprosiłem znajomego by to on, wziął trochę z obu substancji na język i ostatecznie rozwiał moje wątpliwości. Wyrok brzmiał : „Wiem jak smakuje miód z uszu, ale to jest wosk” (personalia do wiadomości redakcji).

Tak więc, czy świecowanie uszu metodą Indian Hopi w istocie redukuje woskowinę uszną? Nie, i jeśli nadal nie jesteś usatysfakcjonowany/a wynikami mojego małego i prostego eksperymentu zwróć uwagę, że poważne instytuty badawcze zajęły się tą sprawą z właściwą sobie starannością. W żadnym z przypadków nie stwierdzono ubytku woskowiny, ale odkryto coś bardzo niepokojącego : po zebraniu ankiet od 122 laryngologów okazało się że mieli oni w swoich gabinetach 21 przypadków poważnych konsekwencji zabiegów świecowania uszu, od stosunkowo niegroźnych, chwilowych utrat słuchu czy lekkich poparzeń kanału słuchowego, po nieodwracalne uszkodzenia błon bębenkowych!

A teraz najśmieszniejsze: Urzędująca w Arizone Rada Indian Hopi, protestowała już wielokrotnie i jak widać nieskutecznie przeciwko szarganiu dobrego imienia plemienia Indian Hopi, bowiem nigdy nie używali oni owych świeczek w jakichkolwiek sposób.

Czyżby kolejny przykład magii marketingu? Widzę,  że poczciwym patyczkom do uszu wyrosła „potężna” konkurencja. A poważnie? To nie przejdzie.