W lokalnym serwisie ogłoszeń znalazłem znalazłem taki oto anons. Wysłałem CV i czekałem. Kilka dni później miła Pani zadzwoniła i zaprosiła na rozmowę, poszedłem. Biuro mieściło się w nowoczesnym budynku na tyłach hotelu, kilka stołów, kilka krzeseł, laptopy i dwa lustra przed którymi pindrzyły się dwie ryczące pięćdziesiątki z ciągłym parciem na szkło. Nie przyszło mi wtedy na myśl, że wpadnie mi dzięki temu pomysł na następny artykuł.
To był pochmurny dzień, a ja nie wiedzieć czemu, tryskałem optymizmem na złość pogodzie. Na stoliku przy którym trwała rekrutacja walał się stos CV – pomyślałem – nie będzie łatwo. W końcu przyszła kolej na mnie. Głosem pewnym oznajmiono mi, że firma ta istnieje na rynku już blisko dwie dekady, ma tysiące zadowolonych klientów i ciągle rosnące dochody. Firma, ciągnęła swą opowieść dalej rekrutantka, jest przedstawicielem handlowym marki Herbalife na Polskę, zajmuje się więc rozprowadzaniem suplementów diety, które reklamuje nawet Leo Messi, a nad rzetelnością całości badań naukowych czuwa noblista. Oho! Uważni czytelnicy wiedzą zapewne że niezbyt pochlebnie wypowiadam się o rynku suplementów, a do dietetyków, szczególnie tych z przedrostkiem -pseudo podchodzę z należytą pogardą. Miła Pani przeszła wreszcie do konkretów i zaczęły się pytania :
- „Czy wie Pan co to jest medycyna komórkowa, i kto ją wynalazł?”
- „Jakby Pan oczyścił organizm z toksyn?”
- „Z czym kojarzy się Panu nazwa Herbalife ?” itd.
Generalnie rzecz biorąc, wiedziałem już z kim i czym mam do czynienia, zaczęła się więc prawdziwa zabawa. Musicie sobie wyobrazić te uczucie diabelskiej satysfakcji, kiedy człowiek wsłuchuje się w te brednie, ględzenie o badaniach naukowych, a przy tym musi udawać zaskoczonego. W odpowiedzi rzuciłem kilka faktów o medycynie komórkowej, suplementach diety, podnoszeniu odporności i walce z chorobami cywilizacyjnymi. Zadziałało. Pani opadła szczęka w taki sposób, że mogłem dostrzec zęby mądrości. Po trwającej blisko godzinę rozmowie, podziękowałem za poświęcony czas i wróciłem do domu. Zacząłem googlować i okazało się że:
Życie może być naprawdę piękne!
A teraz serio : czuwającym nad rzetelnością badań noblistą okazał się pan Dr Louis Ignarro, a właściwie współ-noblistą – razem z Furchgottem i Muradem, otrzymali oni tą zaszczytną nagrodę w 1998 r. za pracę nad tlenkami azotu, a nie z dietetyki. Na stronie Herbalife jednak, ani słowa o pozostałych, dlaczego? Pewnie dlatego, że za suplementy diety nie przyznaje się Nagród Nobla, a już na pewno nie za produkt o nazwie „Niteworks”. Wkrótce po zasileniu Rady Naukowej firmy Herbalife przez Louisa Ignarro, doszło między nim a Furchgottem do scysji. Louis Ignarro został oskarżony o konflikt interesów i fałszowanie badań naukowych z korzyścią dla koncernu. Jak utrzymywał Furchgott: żadne badania nie były badaniami kontrolowanymi, a także, żadne z nich nie zakończyło się wnioskami które przemawiałyby za skutecznością preparatów firmy Herbalife. UCLA, uczelnia na której wykładał dr Louis Ignarro, wdrożyła swoje własne dochodzenie i ostatecznie poparła wnioski Furchgotta, podkreślając że nie miała wpływu na eksperymenty Ignarro, nie finansowała ich, wykonano je bowiem bez odpowiedniej metodologii…we Włoszech. Podobne przypadki upadków autorytetu mamy niemal na własnym, europejskim podwórku, np. w osobie francuza – Luca Montagneira, noblisty i odkrywcy wirusa HIV, który obecnie zbija bąki w firmie Boiron, produkującej … leki homeopatyczne. Raz po raz, pan Montagneir wyskoczy z czymś, byle tylko o nim nie zapomniano – ostatnio przeteleportował nawet DNA. Niestety, jakimś cudem, ani Niteworks, produkcji Herbalife nie ma udokumentowanego działania, ani DNA nie potrafi się teleportować, i choćby nie wiem co – żaden Nobel tu nie pomoże. Można oczywiście współczuć nabijanym w butelkę ludziom, którzy wylewają swoje żale na forach internetowych, a nawet powinniśmy – ceny suplementów Herbalife wyznaczają nowy horyzont lenistwa i wiary w niemożliwe. Jakby tego było mało: Herbalife to klasyczna piramida finansowa wzorem Amwaya, o którym już pisałem. Za „licencję” na sprzedaż takich produktów miałbym zapłacić, wg Pani Rekrutantki, 30 zł/miesiąc. Czyli, czy sprzedam czy nie sprzedam, do kieszeni mojego „menadżera” wędruje, bagatela 360 PLN rocznie od łepka. Na dodatek, wszelkie szkolenia wewnętrzne firmy są również płatne. Biznes jest biznes.
A co z medycyną komórkową? No cóż, termin „medycyna komórkowa” jest nieznany współczesnej medycynie. Wymyślono go właśnie na potrzeby promocji produktów takich jak suplementy diety, a ojcem tego sformułowania ochrzcił się dr. Matthias Rath, autor książki pod wszystko mówiącym tytułem „Dlaczego zwierzęta nie dostają zawałów serca, tylko my ludzie”, człowiek który rzekomo:
„dokonał przełomu w rozumieniu głównych przyczyn współczesnych chorób chronicznych, takich jak: choroby serca, cukrzyca czy osteoporoza.” (źródło)
Pan dr Matthias Rath jest jednak wyjątkowo skromny, bo nie zająknął się nawet na stronie o innym swoim przełomowym odkryciu, mianowicie, twierdził że potrafi witaminami wyleczyć AIDS, a sam UNICEF i ONZ udzieliły mu w tej materii wsparcia. Już tak nie twierdzi, zagrożono mu bowiem pozwami za wygadywanie głupot i ostrzeżono przed posługiwaniem się autorytetem tych szanowanych instytucji. Pan Rath z rozbrajającą szczerością pisze na stronie swojej fundacji o genezie swojej misji ratowania ludzkości ze szponów chorób przewlekłych:
„krótko przed swoją śmiercią w 1994 roku Dr Linus Pauling poprosił młodego kolegę o kontynuację życiowego przesłania – nie tylko jako naukowiec, ale też jako człowiek angażujący się dla przywrócenia światowego pokoju.” (źródło)
Prawda że urocze? Noblistę, Linusa Paulinga który rzekomo leczył raka witaminami już poznaliście, a historię trzymającej w napięciu jak dobry kryminał, pasjonującej batalii o prawdę naukową między dr Matthiasem Rathem a dr Benem Goldacrem, możecie przeczytać tu (w języku polskim) lub zdać się na całkiem pokaźne archiwum treści angielskojęzycznych. Przydałoby się jeszcze na dobicie przeciwnika, wziąć pod lupę okręt flagowy fundacji doktora Ratha, czyli produkt o nazwie Vitacore Plus – i znów, wszystko stanie się jasne. Po raz kolejny okazuje się że, w kwestii dietetyki i prewencji chorób cywilizacyjnych, nie ma cudów, magicznych formuł i suplementów – nie ma dróg na skróty.